W Jarosławiu odbył się VII Festiwal Muzyki Dawnej pod hasłem
"Śpiew naszych korzeni". W tym mieście spotkanie to nabrało
wyjątkowego blasku i sensu. Tu historia poplątała losy wielu
pokoleń Polaków, Rusinów, Ukraińców, Łemków, Bojków, Żydów,
Ormian, Niemców. Tu Boga sławiono wieloraką pieśnią. Tu ciągle
jeszcze pamięć o rozlanej krwi, o wzajemnych krzywdach woła o
modlitwę pojednania. Wielkością Jarosławia w dawnych wiekach
było pośredniczenie w handlu na szlakach między Europą a
Orientem, między portami Bałtyku a Morzem Czarnym. Dziś
powiatowy Jarosław pośredniczy w wymianie dóbr kulturalnych na
skalę przerastającą nie tylko powiat, ale i kraj.
Festiwal zaczął się w kościele NMP Bolesnej u ojców dominikanów
wykonaniem przedchrześcijańskich staroislandzkich sag, a
zakończył się w pojezuickiej kolegiacie benedyktyńską kompletą
po łacinie z potężnym wykonaniem, pod kierunkiem dominikanów, "Bogarodzicy". Wśród uczestników było dużo młodzieży z
akademickich i licealnych duszpasterstw, prowadzonych przez
dominikanów w całej Polsce. Przez cały tydzień towarzyszyli
muzyce, która nie zawsze była łatwa. W wypełnionych po brzegi
kościołach i cerkwiach tworzyli atmosferę zasłuchania i radości.
Większość z nich uczestniczyła w różnego rodzaju warsztatach
muzycznych, prowadzonych przez muzyków z Grecji, Niemiec,
Francji i Polski. Po południu śpiewali z dominikanami
gregoriańskie Nieszpory, a po wieczornych koncertach szli
razem z wykonawcami na trwające do późnej nocy dyskusje o
muzyce, wspólne muzykowanie na archaicznych instrumentch, a
także na tańce.
Myślę, że ta grupa młodych odegra w przyszłości większą rolę w
życiu Polski niż setki tysięcy, jakie zgromadziła muzyka rockowa
na "Przystanku Woodstock" czy na filmowym festiwalu w Kazimierzu. Ale nie piszę o Jarosławiu, aby chwalić festiwal dawnej
muzyki. Można by napisać wiele i o księdzu Surowcu, kończącym
budowę świątyni pod wezwaniem Chrystusa Króla. W Jarosławiu
najbardziej zachwyciły mnie dobroć, optymizm i zaradność ludzi
zaangażowanych w miejscowym kole Stowarzyszenia na Rzecz Osób
z Upośledzeniem Umysłowym. Okazało się, że rodziny z dzieckiem o
upośledzonych funkcjach intelektualnych są jakby przeznaczone do tego, aby pokazać innym, jak trzeba żyć w demokracji.
Inicjatywa, dynamizm, znajomość prawa, lepsza niż u wielu
urzędników ministerialnych i samorządowych, sprawiły, że w ciągu
paru lat uzyskano i wyremontowano budynki, przeszkolono pracowników, zorganizowano warsztaty. Udało się pozyskać do pracy
z niepełnosprawnymi młodych ludzi z zastępczej służby wojskowej
- zadziwiła mnie pogoda, kompetencja, delikatność i cierpliwość
tych chłopaków. Otwarto ambulatorium przygotowane do wczesnej
diagnozy i terapii niemowląt, wszystkie ośrodki lśnią czystością
i tętnią życiem, samochody zwożą do nich dzieci i młodzież z
czterech powiatów. Zaawansowane są prace przygotowujące budowę
domu, w którym zamieszkają młodzi upośledzeni wtedy, gdy ich
rodzice nie będą mogli już zapewnić im wsparcia i opieki.
Pierwsza wpłata na fundusz budowy to były pieniądze zarobione
przez samych upośledzonych.
Myślę, że do Jarosławia, do tych ośrodków i ludzi, którzy je
założyli, powinien pojechać bystry reporter. Praca, jaką tam
wykonano, może być nadzieją i wzorem dla wielu, którzy
borykają się z problemem upośledzonego w rodzinie. Ja sam
zostaję z pytaniami - jakie duchowe więzy łączą wrażliwość na
muzykę z wrażliwością na ludzkie cierpienie? Jak to się dzieje,
że są miejsca wielokrotnie niszczone, skazywane na biedę i
zapomnienie, zawsze jednak odradzające się? Tam spotykają się
wspaniali ludzie i przedzierając się przez małość i
przygnębienie otwierają nad innymi piękno i niebo?
PIOTR WOJCIECHOWSKI
Gość Niedzielny nr 38 z 19.09.1999 r.