Wywiad Zofii Krzanowskiej z prof. dr hab. Jackiem Sobczakiem - kierownikiem Zakładu Systemów Prasowych i Prawa Prasowego Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.
- Z.K. Panie Profesorze, często w wypowiedziach
porusza Pan zagadnienie wolności prasy. Kogo dotyczy ten przywilej,
który został przez Pana uznany jako zasada ustrojowa.
- J.S. Tak, ma pani rację, to nie jest przywilej,
tylko zasada ustrojowa. Niestety w moim odczuciu zawłaszczona tylko
przez dziennikarzy, a przysługuje przecież każdemu obywatelowi. Jako
obywatel tego państwa mam prawo, aby dziennikarz w sposób zgodny z
rzeczywistością informował mnie o wszystkich wydarzeniach, o których
powinienem wiedzieć, albo o których dziennikarz chce żebym został
poinformowany. Często jednak dziennikarze uważają, że przywilej
wolności prasy jest tylko ich domeną, a redaktorzy naczelni lub
właściciele pism ich w tym utwierdzają. Raz jeszcze podkreślam, iż jest
to wolność przysługująca każdemu człowiekowi. To czytelnik ma korzystać
z wolności prasy, ona jest dla niego, nie dla dziennikarza.
- Z.K. Dotyczy to również sprostowań i odpowiedzi, a także polemik?
- J.S. Sprostowanie i odpowiedzi są regulowane
przez prawo prasowe, a polemik nie reguluje litera prawa, więc nie ma
obowiązku prawnego zamieszczania polemiki w mediach. Sprostowania
mieszczą się w konkretnych ramach prawnych, ale polemiki już nie.
Problem w tym, aby każdy obywatel - czytelnik i dziennikarz - wiedział
czym jest polemika, czym jest sprostowanie, czym jest odpowiedź oraz
jakie zasady rządzą tymi wypowiedziami.
- Z.K. Gdzie są więc granice wolności prasy?
- J.S. Granice wolności prasy spotykamy w prawie i
w etyce dziennikarskiej. Myślę o prawie europejskim, we wszystkich jego
płaszczyznach, a więc w systemie Rady Europy i w systemie wspólnotowym
oraz w aktach prawnych poszczególnych państw jak konstytucja, prawo
prasowe, prawo autorskie, kodeks cywilny artykuły 23 i 24, kodeks karny
212 dotyczący zniesławień. To tylko podstawowe akty prawne, a należą do
nich jeszcze choćby: ustawa o ochronie danych osobowych, ustawa o
dostępie do informacji publicznej.
- Z.K. Na stronie internetowej Urzędu Miasta
Jarosławia widniały tzw. wpisy do "Księgi Gości". Bardzo często były w
nich niecenzuralne słowa, kierowane pod adresem różnych znanych osób.
Proszę powiedzieć Panie Profesorze, czy mamy prawo takie wpisy usuwać
ze strony internetowej?
- J.S. Mają Państwo nie tylko prawo, ale nawet
obowiązek. A obowiązek wynika z faktu, iż za tę stronę internetową są
Państwo odpowiedzialni. W sensie dziennikarskim, mogą się Państwo
narazić na odpowiedzialność karną z tytułu obecności na stronie
wulgarnych określeń, czy niecenzuralnych sformułowań.
- Z.K. Często w odpowiedzi pojawia się zarzut, że jest to kolejny rodzaj cenzury.
- J.S. Ten zarzut może być nawet prawdziwy,
dlatego, że cenzura jest zniesiona, ale dotyczy to cenzury
prewencyjnej. Przecież cenzura represyjna istnieje, cenzura
wewnątrzredakcyjna istnieje nadal. Jeżeli na stronie internetowej w
tzw. "Książce Gości" nie umieszczane są wpisy z niecenzuralnymi
sformułowaniami, nie świadczy to o cenzurze prewencyjnej. Nie bójmy się
takiej działalności. Rzeczywiście nie można publikować na tych stronach
najrozmaitszych świństw, obrazów które są niedozwolone. Wyraźne normy
europejskie stawiają temu tamę.
- Z.K. Poruszmy także zagadnienie kodeksu
etyki dziennikarskiej. Czy w Pana ocenie jest to dokument realizowany w
praktyce dziennikarskiej?
- J.S. Przede wszystkim kodeks etyki
dziennikarskiej to dokument, który ma postać taką "katechizmową".
Oczywiste jest, że to jest tylko zbiór pewnych zasad etycznych, które
dziennikarz powinien internalizować. Myślę nawet, że dziennikarze
doskonale znają kodeksy etyczne, natomiast niezbyt przyjmują ich treść
w praktyce. Są pod olbrzymim naciskiem właścicieli pism, redaktorów
naczelnych, którzy żądają często - choć nie zawsze - rzeczy całkowicie
sprzecznych z etyką.
- Z.K. Dziękuję serdecznie za rozmowę.