9 V 1937. Dwudziestopięciolecie Pierwszej Jarosławskiej Drużyny Harcerzy. Uroczyste nabożeństwo, defilada przed "Sokołem", ognisko w lesie kidałowickim i capstrzyk przez ulice miasta z pochodniami.
4 do 24 lipca 1937. Obóz harców w Słonnem - nad Sanem, koło Dubiecka. Już pierwszego dnia za zakłócanie ciszy poobiedniej kopię za karę wraz z pozostałymi ukaranymi latrynę. Deszcz pada, ale nam idzie to wesoło i nawet szybko.
W czasie trwania obozu było dużo ćwiczeń i wycieczek. Byłem dumny, gdy prowadziłem zastęp przez las za pomocą busoli Bezarda i trafiłem dokładnie na obóz.
Największym przeżyciem na obozie było zdobywanie sprawności "trzy pióra". Wymarsz do lasu bez jedzenia. Pierwszy posiłek na dzikich czereśniach. Były wspaniałe i w wielkiej ilości. W głębi lasu na polanie budujemy szałas i rozpalamy ognisko. Pieczemy ziemniaki, uprzednio ukradkiem wykopane i gotujemy zupę ze znalezionych grzybów. Nie odczuwamy głodu po "leśnym pożywieniu".
Pierwszy raz w życiu skakałem z przycumowanej tratwy do głębokiej wody na stojąco. To była emocja! Długie zapadanie się w dół i czekanie, kiedy to się wreszcie skończy. Wypłynąłem nadspodziewanie prędko i zaraz powtórzyłem skok. Na terenie obozu była wspaniała jabłoń. Teren obozu był dworski i nie wolno było zrywać jabłek. Zakazu tego nie przestrzegaliśmy w czasie nocnej warty, bo nikt nie widział. Objadaliśmy się pysznymi jabłkami na surowo i pieczonymi w popiele. Nie dało się przewidzieć, że rano na śniadanie będzie ryż z mlekiem. No i były poważne problemy i wyścigi do latryny.
6 XI 37. Nasza drużyna zmienia się w drużynę Harcerzy Wodnych. Uczymy się wodniactwa i remontujemy izbę harcerską.
8 V 1938. Próba kajaków na Sanie i pływanie na żaglówkach. Dobrze mi to idzie.
1 IV 1939. Kurs podharcmistrzowski pracy w zastępach skautów w Kamieniach Dobosza koło Jaremcza. Pierwsza gawęda o Wańkowiczu, który w swoich dziełach "Na tropach Smętka", "COP" i "Sztafeta" przedstawia prawdziwą wartość dzisiejszej Polski.
4 IV 39. Wycieczka lasem do grot Dobosza, który w dawnych czasach był rozbójnikiem, jak nasz Janosik. Zabierał bogatym, a dawał biednym. Ogromne bloki skalne pochylone lub zwisające i grożące lada chwila zawaleniem - robią wrażenie. Po południu mamy wolne. Idę z Tomaką i forsujemy górę nad tunelem kolejowym. Przed sobą mamy strome urwisko - a za sobą rzekę ziejącą czarno - zieloną głębią. Na bardzo strome zbocze wspinamy się niemalże na brzuchach, łapiąc się za korzenie drzew i zwalone pnie. Z powrotem wracamy przez tunel kolejowy. Tunel ma ponad 400 m długości, jest zupełnie ciemny i straszny. Boimy się wjazdu pociągu, bo tunel jest wąski, a wnęki na schowanie się są rzadko rozmieszczone. Na szczęście - udało się!
5 IV - środa. Alarm o 5 rano i wycieczka na Chomiak - 1560 m. Po 3 godzinach uciążliwego marszu jesteśmy w schronisku. Do szczytu ponad 100 m, ale wkrótce pociąg powrotny. Ze schroniska wyszła już duża grupa, ale ich nie widać. Biegnę za nimi, a później na przełaj, po kolana a nawet po pas w śniegu. Potykam się o pniaki ukryte w śniegu, przewracam się - ale szybko wstaję i biegnę dalej. Zwalniam szaloną galopadę łapiąc stojące obok drzewa. Nareszcie napotykam kilku harcerzy. Na stację zdążyłem - jako trzeci. Reszta przyszła po siedmiu minutach. Grupa, która zdobywała szczyt wróciła na piechotę późnym wieczorem. Byli okropnie zmęczeni, stopy odparzone, obraz nędzy i rozpaczy. Przy kolacji założyłem się z Pankowiczem ze Lwowa, kto wypije więcej filiżanek herbaty z mlekiem. Ja wypiłem osiem i w całkiem dobrej formie szedłem po dziewiątą, a on skapitulował po siódmej. Ocaliłem honor Jarosławia! Dyskusja i "pranie sumień" przy kominku. Miałem wielką satysfakcję, kiedy chyba najstarszy z druhów - niski, brunet, miał wspaniały plecak ze stelażem i chodził dużo po górach - za granicą też - powiedział w dyskusji, że nasza wycieczka na Chomiak nie była ani dobrze zorganizowana ani umiejętnie prowadzona. Konsternacja wśród Komendy była niesamowita, a ja przeżyłem chwilę wielkiej radości! W pociągu zdawałem egzamin na tego podharcmistrza. Poszło mi zupełnie dobrze, a Komendant zapytał mnie, dlaczego nie zabierałem głosu w dyskusjach. Myślę, że powinien wiedzieć. Straciłem do niego zaufanie i sympatię.
25 VI w niedzielę jadę na kurs żeglarski do Gdyni. Pan Dyrektor Sobolewski i opiekun klasy prof. Tenczarowski egzaminowali mnie w sobotę 24 VI przy tablicy z fizyki i z matematyki. Poszło mi bardzo dobrze. Mam już mundur licealisty z czerwonym lampasem i z czerwoną tarczą "555". Ogromnie się cieszę. Wieczorem wyjeżdżam z Tomaką do Gdyni. Do przedziału wsiadł maszynista, wracający z pracy. Pyta o nas, czy jesteśmy Polakami, całuje nas i opowiada o swojej reformie Proponuje oddać handel w ręce Żydów, rabinów pozostawić obok biskupów, uczy nas polskości i każe dużo i gorąco modlić się. Konduktora nie wpuścił do przedziału, bo mu przeszkadzał w szkoleniu nas.
W Gdyni jesteśmy o 6 po południu. Morze widzę po raz pierwszy. Jest o wiele piękniejsze, niż sobie wyobrażałem. cdn.