29 czerwca br. minęły 53 lata od boju stoczonego przez
Oddział Partyzancki „Prokop” pod wsią Szyszków i bohaterskiej
śmierci siedmiu jego żołnierzy z ich dowódcą kpt.
Ernestem Wodeckim ps. ,,Szpak” w Kuryłówce-Tarnawcu,
w gospodarstwie Kalówka. Po mszy św., odprawionej
w miejscowym kościele i uroczystościach przy grobie
słynnego partyzanta Leżajszczyzny Józefa Zadziarskiego
„Wołyniaka”, również żołnierza ,,Prokopa”, spotkali się
w pobliskim lesie, na tzw. „Górkach”, miejscu obozowania
Oddziału w czerwcu 1944 r., jego dawni żołnierze. Odżyły
wspomnienia sprzed ponad pół wieku. Pod ich wpływem,
a przede wszystkim z inspiracji żołnierza o wielkich
dla Oddziału zasługach bojowych, ówczesnego sierżanta,
a obecnie podporucznika w st. spocz. Karola Urbana
ps. „Nietoperz” i ,,Lira”, zdecydowałem się na napisanie
tego wspomnienia. Chciałbym w ten sposób, na pewno
bardzo skromny, oddać hołd pamięci tych wszystkich partyzantów
O.P. ,,Prokop”, w składzie którego znalazła się
również część plutonu dywersyjnego Komendy Obwodu
AK Jarosław, którzy w różnych okolicznościach, w czasie
wojny i po jej zakończeniu, oddali swoje życie i cierpieli
w obozach, łagrach i więzieniach za Wolną i Niepodległą
Polskę. Chciałbym również przyczynić się w jakimś stopniu
do uzupełnienia wiedzy historycznej o walce pod Szyszkowem
i sprostowania różnych nieścisłości wokół tego boju ,
(jakkolwiek mam świadomość tego, że i ja mogę się tu mylić),
a nade wszystko zaprotestować przeciwko bolesnym,
niesłusznym pomówieniom, jakie dotknęły bohaterskiego
oficera 3 ppleg. w Jarosławiu, uczestnika walk o twierdzę
Modlin w 1939 r., d-cę plutonu dywersyjnego w Obwodzie
Jarosław i oficera O.P. ,,Prokop” - por./kpt. Władysława
Kobę ps. „Rak”, straconego 31.01.1949 r. w więzieniu
na Zamku w Rzeszowie z wyroku komunistycznego sądu
wojskowego . We środę, 27 czerwca 1944 r., w przeddzień
boju pod Szyszkowem, spadł po południu rzęsisty deszcz
i przerwał prowadzone przez por. Kobę zajęcia teoretyczne
na temat walki ogniowej. Wtedy też zjawili się w obozie
„sąsiedzi”: sowiecki pułkownik gwardii (z odznaką gwardyjską
wpiętą w klapę cywilnej, czarnej marynarki) i jego
„politruk” - młody, niski i szczupły, również ubrany po cywilnemu,
tytułowany majorem (zostali przyjęci w szałasie
,,Raka” i tam ugoszczeni wódką). W przeciwieństwie do
poprzedniego popołudnia, 28 czerwca (czwartek), który
okazał się być ostatnim ,,spokojnym” w 30-dniowej historii
O.P. „Prokop”1, wstał bardzo pogodny i umożliwił normalny
tok zajęć wojskowych w obozie . Po południu, około godz.
zob. Mieczysław Kucab ps. „Gołąb”, „Lud”: „W partyzanckim oddziale
Prokop” w: Okruchy wspomnień z lat walki i martyrologii AK, Kraków nr 10
z 1994 r., s. 32-47
ibidem, s. 40
z wyjaśnień ppor. rez. Józefa Puchały ps. „Lis”, oficera O. P. „Prokop”,
złożonych przed Najwyższym Sądem Wojskowym w Warszawie na sesji wyjazdowej
w Rzeszowie w dniu 18.10.1944 r. (sygn. akt 4/44, k. 14v) wynika, że
w tym samym kompleksie leśnym, co i „Prokop” obozowały trzy sowieckie grupy
partyzanckie: 1) pochodzący ze zrzutu oddział lejtn. Borysjana, w sile 78 ludzi,
przeznaczony do minowania szlaków kolejowych, 2) oddział Szaudina (około 25
ludzi), 3) oddział Jakowlewa (około 15 ludzi); według „Lisa”, w ramach nawiąza-
17-tej, w czasie chwilowej przerwy w zajęciach, zupełnie
niespodziewanie, od północno-wschodniej krawędzi lasu,
dobiegły odgłosy serii wystrzałów z broni automatycznej.
Wywołało to zrozumiałe w obozie podniecenie. Po około
10 minutach, w obozie, na tzw. ,,Górkach”, pojawił się trójwzględnie
czteroosobowy patrol sowiecki. Byli uzbrojeni
w ,,pepesze”, mieli sowieckie mundury wojskowe, na głowach
furażerki, na nogach juchtowe, wysokie buty (tzw.
,,sapagi”). Jeden z nich miał wetkniętą w mundur, wystającą
nad głowę i mającą go maskować gałązkę z drzewa
liściastego. Byli podnieceni i informowali, że starli się na
skraju lasu z patrolem nieprzyjacielskim. Dowództwo nasze
zareagowało natychmiast i zarządziło odprawę kadry
oficerskiej. Zapadła na niej decyzja niezwłocznego wymarszu
Oddziału na północ, w Lasy Janowskie i połączenia się
tam z oddziałem partyzanckim „Ojca Jana” (mjr Franciszek
Przysiężniak). Rozpoczęła się więc likwidacja obozu, ale
niektóre szałasy (na pewno por. Koby, w którym kwaterowali
także pełniący obowiązki lekarza sierż. pchor. sł. st.
Kazimierz Welc ps. ,,Jeż” oraz oficer broni kpr. pchor. Józef
Blajer ,,Bej”) nie zostały rozebrane i przy zapadającym
mroku zaczęli się w nich chronić jacyś ludzie, prawdopodobnie
z pobliskiej wsi.
Ok. godz. 21-szej Oddział był gotowy do wymarszu. Stanęliśmy
w dwuszeregu na placu apelowym i wówczas
przemówił nasz kapelan ks. ,,Góral”. Padły z jego ust niezapomniane,
mocne słowa, że skoro idziemy w nieznane
i być może przyjdzie stoczyć bój, w którym i śmierć zdarzyć
się może, to on jako kapelan odpowiedzialny za to aby
na wypadek śmierci żołnierz polski stanął przed Bogiem
z czystym sercem, udziela nam wszystkim zbiorowo odpuszczenia
grzechów.