Słowa kapłana, partyzanckiego kapelana, wypowiedziane
w leśnej scenerii, przy zapadającym zmroku i podnieceniu
tym, co wydarzyć się może oraz wspólnie odmówiona
modlitwa, wywarły na nas duże wrażenie. Za chwilę
wymaszerowujemy. Jadą z nami tabory, około 8 wozów.
Jest godzina 21.00-21.305). Razem z nami maszerują partyzanci
sowieccy, którzy jak my, opuszczają las. Stanowimy
kolumnę liczącą w sumie ok. 350-380 ludzi. Niektórzy
z naszych oficerów jadą konno, na pewno „Szpak” i ,,Rak”
i zdaje się „Lis” (koń „Raka” rży i maszerujący obok uniemożliwiają
mu to).
Marsz odbywa się drogami leśnymi6, w pewnej chwili
w pobliżu jakiejś gajówki, a na pewnym odcinku, w bardzo
niedalekiej już odległości od miejsca przyszłego boju,
również i odkrytym polem. To właśnie na polu część z nas
miesza się przez chwilę z partyzantami sowieckimi, świetnie
uzbrojonymi w broń automatyczną (pistolety maszynowe
i rkm-y).
Po około 1,5 godzinie marszu nastąpiło na drodze leśnej
zatrzymanie kolumny marszowej. Do przodu, w kierunku
na przedpole wsi Szyszków, leżącej przy drodze Tarnogród
- Krzeszów, zostaje wysunięta szpica, prawdopodobnie
z plutonu łańcuckiego, z zadaniem rozpoznania drogi dalszego
marszu. My w tym czasie zalegamy w oczekiwaniu
po obu stronach drogi leśnej. Po kilku minutach, od strony
przedpola wsi Szyszków, rozszalał się nagle w naszym
kierunku potężny ogień z broni maszynowej i granatników
(por. Koba ocenił go później jako przypominający mu
swoim natężeniem walki o twierdzę modlińską). To strzelały,
jak się okazało, trzy kompanie Kałmuków w służbie
niemieckiej, okopane na przedpolu Szyszkowa i ryglujące
ogniem wyjście z lasu7. W najgorszej sytuacji znalazła się,
dopuszczona blisko stanowisk kałmuckich, szpica z plutonu
łańcuckiego. My w tym czasie skokami lub czołganiem
się przemieszczaliśmy się na lewą, w stosunku do
drogi, część lasu, zaś drogą w kierunku Szyszkowa pędziły
oszalałe wręcz konie, ciągnące wóz, bezskutecznie
powstrzymywane przez wozaka8. Na miejscu, na którym
się znaleźliśmy, przywarliśmy do ziemi, bo od wystrzeliwanych
przez n-pla rakiet zrobiło się jasno jak w dzień,
a w dodatku ogień się wzmógł zwłaszcza, że strzelali z tyłu
sowieci z pepesz i rkm-ów. To właśnie od ich kul został
ranny w plecy, leżący w pobliżu, 22-letni żołnierz z plutonu
dywersyjnego por. Koby - Stanisław Cisek ps. „Kawka”.
Słyszę jego wołanie: „mamo”, a potem, jak wzywa
na pomoc swojego dowódcę sierż. Karola Urbana: ,,Karol,
Karol, ja ranny”. Sierż. Urban nie jest niestety w stanie
nic pomóc, bo jest w tym czasie w przodzie i oddaje
w kierunku Kałmuków kilka strzałów z pochodzącego ze
zrzutu ,,piąta”, a towarzyszący temu potężny huk robi na
nich wrażenie, bo ich ogień osłabł nieco, co dało szansę
na uporządkowanie naszych szeregów. Po 20-25 minutowej
wymianie ognia bój pod Szyszkowem ustaje. Po linii
podawany jest rozkaz do odwrotu. Oderwanie się od nieprzyjaciela
wykonywane jest spokojnie, bez paniki, z wykorzystywaniem
przerw w oświetlaniu pola rakietami. Już
poza polem walki, obok jakiegoś drzewa, doświadczony
sanitariusz kpr. „Gruszka”, Ślązak, dezerter z Wehrmachtu,
uczestnik bitwy stalingradzkiej, z wielkim spokojem
opatruje naszych rannych. Jest ich czterech, m.in. ranny
w nogę kpt. „Szpak” i kpr. „Kawka” z przestrzeloną klatką
piersiową, wyniesiony przez kolegów z placu boju9. Ranni
zostają załadowani na uratowane wozy toborowe i tak są
transportowani. Za wozami postępujemy i my, ale w pewnej
chwili, gdy w jakimś polu porośniętym zbożem (prawdopodobnie
w pobliżu wsi Wólka Łamana), zostaliśmy ponownie,
tym razem od tyłu, ostrzelani. Na szczęście ogień
ten nie spowodował żadnych strat. Wchodzimy za chwilę
do lasu i kierujemy się z powrotem na „Górki”. Odwrót
odbywa się w całkowitym porządku. W zastępstwie rannego
kpt. „Szpaka” dowodzą odwrotem: por. „Rak” (tra-
fiony w czasie walki rykoszetem) i ppor. „Lis”.
Na „Górki” docieramy kiedy już dnieje. Jest piątek 29
czerwca. Powstaje problem wyewakuowania rannych,
którzy nie mogą pozostać na „Górkach”. Jest bowiem jasne,
że Oddział, a przynajmniej jego zdecydowana większość,
będzie próbowała przedostać się na lewy, zachodni
brzeg Sanu i nie można wykluczyć, iż przyjdzie mu przy
tym stoczyć nową walkę. Ranni zostają więc załadowani
na dwa wozy taborowe, otrzymują 5-osobową, uzbrojoną
ochronę, w alianckich mundurach ze zrzutów, głównie
z plutonu łańcuckiego10, do której zostaję dołączony na
rozkaz ppor. „Lisa” (mam z Kuryłówki-Tarnawca, z gospodarstwa
Kalówka, gdzie pozostaną ranni, przedostać się
za San, dotrzeć do uczestnika konspiracji w Starym Mieście
Zygmunta Czyża, ściśle współpracującego z Oddziałem
(był w obozie w przeddzień boju), aby go poinformować
o tym, co stało się pod Szyszkowem oraz, że Oddział
będzie próbował przedostać się nocą na lewy brzeg Sanu,
a rannym w Kalówce należy zabezpieczyć niezwłocznie
pomoc lekarską.
W czasie transportowania w drodze na Kalówkę kpt.
„Szpak” nie chce się rozstać ze swoim pistoletem, zawieszonym
na szyi na lince od spadochronu, (jakby w przeczuciu,
że będzie mu potrzebny11).
Do Kalówki docieramy, kiedy dzień wstał już na dobre.
Widzą nas jakieś kobiety zbierające jagody na skraju lasu.
Rannych układamy na słomie na boisku w stodole i sami
też tam się chronimy. Kpr. „Kawka”, ubrany w mundur niemiecki,
robi wrażenie najciężej rannego, ale jest spokojny,
tak jak pozostali ranni. Po około godzinie opuszczam
Kalówkę, aby wykonać powierzone zadanie i docieram
szczęśliwie do folwarczku pp. Czyżów w Starym Mieście.
Kiedy znalazłem się na drodze do Leżajska, widzę jak wybuchają
nad Kuryłówką-Tarnowcem pióropusze dymu.
To pali się Kuryłówka, podpalona przez Kałmuków i wtedy też - jak się okazało - giną na Kalówce wszyscy czterej
ranni i trzej żołnierze z ich ochrony12). W dniu 29 czerwca
1944 r. w gospodarstwie tym polegli:
1. kpt. Ernest Wodecki „Szpak” - 48 lat,
2. plut. Stanisław Pudło „Fajny” - 24 lata,
3. kpr. Stanisław Cisek „Kawka” - 22 lata,
4. kpr. Bogusław Pawłowski „Orkan”,
5. kpr. Franciszek Ruta „Klucz” - 24 lata,
6. kpr. Stanisław Szust „Cyma”13).
Jeszcze tego samego wieczoru O. P. „Prokop”, przeprowadzony
pomiędzy płonącą Kurłówką a młynem w Ożannie,
przez żonę gajowego z Tanawki Anielę Wilkos (z d. Mach
14), szczęśliwie przprawił się na drugi brzeg Sanu w rejonie
Rzuchowa, nie ponosząc, mimo ostrzelania z tyłu,
żadnych strat.
Bój pod Szyszkowem i śmierć siedmiu żołnierzy O. P. ,,Prokop”,
w tym i ich dowódcy, w gospodarstwie Kalówka, to
chwalebna karta walki zbrojnej AK Inspektoratu Przemyśl
z okupantem niemieckim. Godzi się więc ją uszanować
i zachować nieskalaną w pamięci potomnych i jako taką
przekazać przyszłym pokoleniom, zwłaszcza, że wielu
żołnierzy O. P. „Prokop” walczyło o Polskę Wolną i Niepodległą
nadal po 1944 r., ponosząc męczeńską śmierć
w komunistycznych więzieniach i tracąc w nich, a także i
sowieckich łagrach, najpiękniejsze lata swojego życia, za
co należy im się cześć i szacunek15).
Dziś na ,,Górkach”, za sprawą Światowego Związku Żołnierzy
Armii Krajowej Oddział w Leżajsku stoi postawiony
29 VI 1995 r. wysoki, żelazny krzyż, dla upamiętnienia
tamtych dni z czerwca 1944 r., a u jego podnóża tablica
z napisem: Żołnierzom Armii Krajowej Zgrupowania Partyzantów
39 pp pod dowództwem kpt. Ernesta Wodeckiego
ps. „Szpak”, Bohaterskim Uczestnikom Akcji „Burza” Poległym
za Ojczyznę na Zasaniu 29 czerwca 1944 r.
Przypisy:
5) inaczej M. Kucab, op. cit., s. 45, który podaje, że wymarsz nastąpił
„po południu”; godzinę 22.00 wymienia natomiast S. Kulpa „Olszowski”,
op. cit., s. 17
6) inaczej M. Kucab, op. cit., s. 46, wywodząc, że „po dołączeniu do
szpicy pomaszerowaliśmy naprzód tą szosa, którą pojechał kpt. „Szpak”
oraz, że po rozpoczęciu się walki pod Szyszkowem „upadł na ziemię
odskakując z szosy na lewo”; o tym, że Oddział szosą nie maszerował
i na szosie walki nie przyjmował zob. również: S. Kulpa, op. cit., s. 17
7) M. Kucab, op. cit., s. 45, ustalił, ale niestety nie wskazał podstawy
tego, że kierując się do lasów Jastrzębca „... trzeba było przedrzeć się
przez pierścień wojsk niemieckich, który opasał nas wokoło” i że „zgrupowano
tam trzy dywizje wojsk, przeważnie własowców”, podczas gdy
według własnoręcznego oświadczenia J. Puchały ,,Lisa” w aktach NSW,
sygn. 4/44, k. 14v, zasadzkę ogniową pod Szyszkowem zorganizował npl
w sile ok. trzech kompanii (a więc nie trzech dywizji); dziś wiadomo,
że przeciwnik nasz pod Szyszkowem należał do Kałmuckiej Brygady
Kawalerii
8) o śmierci Edwarda Czyraka ps. „Edward Kruk” , jednego z żołnierzy
taborów, zob. S. Kułpa „Olszowski”, op. cit., s. 17
9) wśród rannych nie było M. Kucaba, który swoją relację o boju pod
Szyszkowem zakończył stwierdzeniem, że „został ranny w nogę i stracił
przytomność” (op. cit., s. 46); szkoda jednak, że nie wiadomo w jakich
okolicznościach i przez kogo został uratowany oraz co się z nim po odniesieniu
rany dalej działo
10) w składzie ochrony znalazł się również Władysław Solarz ps. „Orzelski”,
żołnierz z lubaczowskiego plutonu „Dęba” - zob. Władysław Solarz
ps. „Orzelski” w: Jarosławski Kwartalnik AK, 1994, nr 14, s. 18
11) w około 2 tygodnie po boju pod Szyszkowem zostałem poinformowany
przez ks. prób. Kazimierza Węgłowskiego z Kuryłówki-Tarnawca,
u którego zgłosiłem się z polecenia „Raka”, że kpt. „Szpak” zastrzelił się
z pistoletu w Malenisku, do którego się doczołgał, a przynajmniej tam
jego zwłoki, według księdza, odnaleziono
12) uratowało się dwóch z jej składu, jednym z nich był Władysław
Solarz ps. „Orzelski” - zob. W. Solarz, op. cit., s. 18
13) inaczej M. Kucab, op. cit., s. 46, który twierdzi, że w Kalówce „ogółem
zginęło dziewięciu żołnierzy”, co - jak wynika to, choćby z imiennego
wykazu poległych na pomniku w Kuryłówce -Tarnawcu - nie polega
na prawdzie, gdyż jest ich tam tylko siedmiu; taka też liczba wynika
z posiadanej przeze mnie pisemnej relacji Klemensa Karpińskiego
z Rakszawy, opartej na informacji Franciszka Paczki ps. „Wania”, który
wespół z Michałem Krupą ps. „Michaś”, żołnierzem „Wołyniaka” oraz
grabarzem Guziorem dokonał pochówku na cmentarzu w Kuryłówce-
Tarnawcu siedmiu poległych na Kalówce; z relacji tej wynika również,
że zwłoki kpt. E. Wodeckiego „leżały naprzeciwko okna wychodzącego
w kierunku plebanii ..., z przestrzeloną głową, rozprutym brzuchem,
z wnętrznościami na wierzchu, w pozycji skurczonej, zaś pozostali
spaleni, a pozostałe szczątki nie pozwalały na ich rozpoznanie, natomiast
jeden, któremu udało się uciec za rzeczkę (ok. 70 m) i tam go
dopadli, to miał zgniecioną czaszkę przez uderzenie i widoczny ślad
strzału w okolicę skroni!!; z cytowanej relacji wynika także, że zwłoki
„siedmiu poległych na Kalówce” zostały ekshumowane jesienią 1945 r.
z cmentarza w Kuryłówce-Tarnawcu na cmentarz w Łańcucie, w czym
uczestniczyli dwaj partyzanci z oddziału „Wołyniaka”: „Czajka” i Andrzej
Buciar ps. „Sroka”
14) relacja K. Karpińskiego i S. Kulpa „Olszowski”, op. cit., s. 18
15) z tego też względu nie sposób się zgodzić z tą częścią wspomnień
M. Kucaba, która dotyczy rzekomego uderzenia przez por. Kobę ręką w
twarz jednego z żołnierzy O.P. „Prokop”, któremu wydarzył się niefortunny
wystrzał z pistoletu (zob. M. Kucab, op. cit., s. 40); obecny przy
tym incydencie, dziś ppor. w st. spocz., Karol Urban ps. „Nietoperz”
poinformował (26.06.1997 r.), że „Rak” jedynie trzymanym w ręku regulaminem
wojskowym uderzył po nosie tego żołnierza, a to przecież
nie to samo, co uderzenie ręką w twarz; wprawdzie M. Kucab wyraził
o swoim dowódcy opinię, że „nie był mile widziany przez prawie
wszystkich kolegów, bo kilka razy nas przegonił po lesie, gdy ktoś tam
nie ściągnął pośladków, jak stał na baczność” (s. 40), to jednak tej opinii
pozwolę sobie na zakończenie przeciwstawić inną, sporządzoną
przez jednego (chcącego pozostać anonimowym) z oficerów Inspektoratu
Przemyśl, a następnie sztabu Podokręgu Rzeszów, znajdującą się
w moim posiadaniu, że por./kpt. Władysław Koba „był jednym z czołowych,
najaktywniejszych, odważnych oficerów-dowódców w skali
Przemyskiego Inspektoratu AK ... i tak był przez Komendę Inspektoratu
słusznie oceniany; pełen inicjatywy, skuteczny i konsekwentny w działaniu,
realizował zadania zaliczane do najniebezpieczniejszych, zawsze
gotowy do ofiary z życia; wytrwał i zginął za Sprawę; nie ma podstaw
by doszukiwać się słabszych tego momentów”.