Strona główna » Nasze wydawnictwa » październik, nr 10 (118) / 2002 » Publicystyka
Bądź na bieżąco z informacjami z Jarosławia, zostaw nam swój e-mail:

Nasze wydawnictwa

październik, nr 10 (118) / 2002

Moje harcerskie lata (6)

Słońce zbliża się ku zachodowi i rzuca piękne refleksy na okręty stojące na redzie. Morze na widnokręgu ma piękny, ciemno-niebieski kolor, a blisko brzegu jest ciemno - szmaragdowe. Meldujemy się na przystani. Po kolacji oglądamy basen jachtowy.

Morze zmieniło się. Jest pochmurno, zimno i wieje chłodny wiatr. Mamy próbę pływania. Skaczemy do basenu - ok. 4 m głębokości. Woda jest niesamowicie zimna. To zimno ścisnęło mi płuca. Nie mogę oddychać. Nie mogę złapać tchu. Chwytam kurczowo za łańcuch od kotwicy jakiegoś jachtu. Płynę do drabinki i wychodzę na brzeg po 8 minutach, a powinienem wytrzymać piętnaście. Ćwiczyłem pływanie przed wyjazdem na ten kurs, ale nie w takiej lodowatej wodzie. Tego nie przewidziałem. Lecimy do łóżek. Wciągamy na siebie co tylko mamy i owijamy się kocem. Przez godzinę trzęsie nami i rzuca jak w febrze. Nie jestem wyjątkiem.

Pływamy na szalupach. Opłynęliśmy cały port. Do naszego basenu wpłynął szwedzki żaglowiec "Kaparen". Na kolacji było u nas 11 Szwedów. Próbowałem rozmawiać z nimi po niemiecku - ale nie wyszło. Widziałem z bliska naszą "Błyskawicę". To prawdziwa potęga. Olbrzymi stalowy kolos sunął majestatycznie wzdłuż łamaczy fal. Dostaliśmy drelichy marynarskie koloru stalowego. Bardzo długie spodnie (pasek mam tuż pod pachami), szerokie u dołu i zaprasowane z boków. Bluza z dekoltem i z kołnierzem marynarskim i białe kepi na głowę.

29 VI 39. Święto Morza. Defilada. Spotkały nas gorące owacje, brawa i okrzyki: "Niech żyją wilczki mor-skie!", "Wiwat nasi sąsiedzi" - od oficerskiego Yacht Klubu, "Niech żyją nasi następcy!" - od Marynarki Wojennej. "Popatrzcie, jakie przystojne chłopaki - jeden w drugiego" - zawołała jedna pani. Po defiladzie idziemy zwiedzać "Błyskawicę" - jest co oglądać! Spotkaliśmy marynarzy z naszej budy w Jarosławiu. Są zaokrętowani na b. starym i nieruchomym pancerniku "Bałtyk".

30 VI 39. Wypływamy na wiosłach. Żegnamy "Zawiszę" wyruszającego na rejs. Generał Zaruski salutuje nam.

4 VII 39. Dziś pływałem na prawdziwym jachcie - Grażyna. Ma 8 koi, spiżarkę i ubikację. Obsługiwałem topenantę. Spotkaliśmy nasze trawlery w szyku. Szybko i sprawnie zmieniały szyk. Idziemy zwiedzać port. Podziwiam potężne dźwigi, które podnoszą cały wagon z węglem i wsypują węgiel do ładowni statku.

14 VII 39. Zwiedzamy jugosłowiański żaglowiec marynarki wojennej "Jadran". Jest to trzymasztowy szkuner z silnikiem 350 KM. Urządzony jest luksusowo i wszędzie jest imponujący "klar". Próbujemy rozma-wiać po niemiecku, ale przerywa nam jugosłowiański oficer, żeby nie używać języka naszego wspólnego wro-ga. Rozumiemy się zupełnie dobrze, gdy każdy mówi w swoim języku. Kilka razy w czasie obiadu pojawiały się wysoko nad nami niemieckie samoloty. Okręty wojenne natychmiast otwierały ogień. Biły bardzo celnie. Pociski wybuchały blisko samolotów, które prędko zmieniały kierunek i wracały do Vaterlandu. Imponująco wyglądały w nocy ćwiczenia, polegające na łapaniu przez reflektory naszego samolotu. Gdy to się wreszcie udało, reflektory krzyżowały się na samolocie, który nurkując próbował wyrwać się z tego oślepiającego stru-mienia światła. Niestety - nie udało mu się to.

15 VII 39 Koniec kursu żeglarskiego. Otrzyma-liśmy wszyscy stopień żeglarza. Walimy we trójkę na stację z walizami, weseli, opaleni i męscy - prawdziwi marynarze.

20 VII 39. Jadę na obóz harcerski do Tarnawy Górnej na trasie Nowy Zagórz - Łupków. Noc burzliwa z bardzo silnym wichrem, a ja mam samotną wartę. Marynarska krew zagrała w moich żyłach. Chodziłem podniecony po całym obozie, odważny, silny, zdolny, stawię sam jeden czoło całej nawałnicy. Z uporem wbija-łem w ziemią kołki, wyrwane przez smagane wichrem ściany namiotu. Hufcowy nie spał. Usłyszał moje kroki, zapytał mnie o siłę wiatru, zamienił ze mną kilka zdań i chyba usnął. Powiedziałem mu coś na chybił trafił, no bo jak można określić siłę wiatru w skali Beauforta jak wody ani na lekarstwo?

Dowiedziałem się później, że hufcowy chwalił mnie za tę wartę przed młodszym zastępem. A za kilka dni była druga nocna warta, piękna pogoda, księżyc w pełni, gwiazdy iskrzą się, a w naturze cisza idealna - straszna, aż dzwoni w uszach. Ogarnął mnie niczym nieuzasadniony lęk. Zebrałem wszystkie swoje siły i re-sztki odwagi (jakże ich mało zostało) i wyszedłem z namiotu. Zabrałem drewnianą skrzynkę leżącą pod ma-sztem, ustawiłem ją przed pierwszym masztem namio-tu, usiadłem na niej, oparłem się o maszt i zamieniłem się w słuch na przeciągu dwóch godzin. No i dalej nie wiem, czy ja jestem odważny - czy tchórz? Przecież to okoliczności robią ze mnie raz odważnego a raz tchórza.

Na tym obozie zdobyłem stopień Harcerza Orlego i to było najważniejsze. Obok obozu przechodziła droga polna w wąwozie ok. 2 m głębokim. No i hufcowy polecił mi zbudować most linowy nad tą drogą, motywując wybór mojej osoby - że jestem po kursie żeglarskim. Na kursie mostów nie uczono, tylko węzłów, a mosty linowe to widziałem wyłącznie w podręcznikach har-cerskich. Dostałem kilku pomocników i zbudowałem ten most. Młodsi druhowie nie dali mi wypróbować tego mostu. Przechodzili jeden za drugim. Spadł tylko Gwido Krupiński, ale to nie był błąd konstrukcyjny, tylko jego nieuwaga, a może rodzaj przepowiedni. Rodzice jego mieli obywatelstwo niemieckie, Gwido musiał iść do nie-mieckiego wojska i zginął jako nocny myśliwiec.

 

Jan Porębski
Numery archiwalne
Listopad 2024
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30