a) Bolesnymi były i są podziały w samym Kościele. Przez
wszystkie lata Jan Paweł II zmaga się z dwoma skrajnymi obozami:
pierwszym tj. integrystami, snującymi przypuszczenia, że
posoborowe zmiany spowodują kryzys Kościoła, całkowite rozmycie treści i prawd wiary. Ich zdaniem konieczna jest
permanentna obrona struktur przez wieki sprawdzonych oraz
dogmatów. Drugi obóz to liberałowie, którzy uważają, że Kościół
nie może być dłużej niedostępną twierdzą, musi swoje moralne
normy dopasować do współczesności; w przeciwnym wypadku
odejdą od niego wierni. Obie te opcje wymierzone są w Papieża.
Bardziej przykrą jest dla Niego krytyka uderzająca ze strony
"swoich". Ostrzej Go krytykują teologowie i ludzie Kościoła,
katolicy. Ich ataki dają wiele do myślenia. Domagają się m.in.
całkowitej swobody uprawiania teologii - co w praktyce oznacza
głoszenie nauki sprzecznej z nauczaniem Kościoła. Według nich
np. Papież nie miałby prawa obsadzania stolic biskupich, a jego
prymat miałby być tylko honorowy. Krytyce poddano stanowisko
Jana Pawła II wobec prawa do życia dziecka poczętego oraz
stosowania środków antykoncepcyjnych. Domagano się od Niego
zniesienia celibatu, dopuszczenia kobiet do kapłaństwa itp.
(zob.: Cz. Ryszka, Papież końca czasów, "Niedziela" 1999)
Życzliwi Kościołowi obserwatorzy, dziennikarze (np. Andre
Frossard, Vittorio Messori), wyrażali obawy z tychże racji,
sądząc, że tendencje odśrodkowe "rozłożą Kościół". W tej
właśnie sytuacji "objawiła się" wielkość obecnego Papieża. Nie
dramatyzował, lecz jako człowiek na wskroś przesiąknięty wiarą
i ufnością oraz pełnym zjednoczeniem z Chrystusem tchnął
nadzieję. Niejednokrotnie określano Go "Papieżem nadziei".
Dlaczego? Ponieważ On autentycznie jest przekonany, że Duch
Święty prowadzi Kościół Chrystusowy. Dawał temu wyraz np. w
książce: "Przekroczyć próg nadziei" (s.123), a przede wszystkim
w praktyce. Tutaj więc należy szukać odpowiedzi, dlaczego obecny
Ojciec św. nie poddał się obawom, lecz krok po kroku scala samych katolików i ludzi słabej wiary.
b) Spójrzmy teraz szerzej: na papieskie zabiegi o jedność
wszystkich chrześcijan. W tej dziedzinie rozbicie było bardzo
widoczne, mimo wysiłków Jana XXIII, a zwłaszcza Soboru
Watykańskiego II. Na początku jego pontyfikatu wyrażano obawy,
czy "Papież z dalekiego kraju" znajdzie sposób na szybsze
zjednoczenie. Czy w systemie komunistycznym nabył takiego
doświadczenia? Stopniowo Ojciec św. rozwiewał te wątpliwości.
Pierwsze poważne zetknięcie się Papieża z chrześcijanami
innych Kościołów na płaszczyźnie oficjalnej nastąpiło w czerwcu 1984 r. w Genewie podczas spotkania m.in. ze Światową Radą
Kościołów. Później następowały dalsze: z protestantami, z
prawosławnymi, z Kościołem anglikańskim. Dzisiaj już nawet
trudno byłoby wyliczyć - czynią to inni. Jedno jest pewne:
znawcy problemu mówią, iż Jan Paweł II uczynił dla ruchu
ekumenicznego więcej sam, aniżeli wszyscy Papieże przez 500
lat. On sam zresztą przyznał w wywiadzie z Vittorio Messorim,
iż bardzo wiele - więcej niż myślał - owocują kontakty osobiste.
Dodajmy jednak, że co do istoty, to w ruchu ekumenicznym chodzi
o zbliżenie Kościołów i wspólnot, a nie jednostek. Po latach
można bez obawy stwierdzić, że wszystko, co czyni obecny Ojciec
św. jest wysiłkiem zmierzającym do jedności chrześcijan i ludzi
wierzących. Zresztą nie tylko. Do tego samego celu zmierzają
Jego pokojowe inicjatywy i skuteczne na tym polu dokonania.
Liczą się nie tylko wielkie gesty, ale i małe kroki. Dopowiedzmy
jednak, że sam Papież, ani jego wspaniała encyklika "Ut unum
sint" (Aby byli jedno) z czerwca 1995 r. nie przywrócą jedności.
Spełnia się jednak życzenie Jana Pawła II sprzed kilku lat, gdy
ogłaszał List Apostolski "Tertio millenio adveniente", żeby w
Jubileuszowy Rok 2000 Kościół wchodził bardziej zjednoczony.
c) Dobrze wiemy, że wysiłki Jana Pawła II idą jeszcze dalej.
Wszak oprócz chrześcijan są także mahometanie i żydzi.
Wszystkich nas łączy wiara w jednego, tego samego Boga. Zapewne
nieraz podziwialiśmy Ojca św. jak podejmuje naprawdę trudne
wyzwania, odwiedzając katolików w krajach muzułmańskich. Tam
zaś często chrześcijanie spotykają się z wrogością, a nawet z
prześladowaniami. Trzeba naprawdę dużo odwagi oraz męstwa, by
sprostać nadziei i oczekiwaniom tamtych ludzi.
Osobny rozdział wielkich wysiłków Jana Pawła II zmierzających do
przezwyciężania historycznych zaszłości są kontakty z judaizmem.
Ostatnia jubileuszowa pielgrzymka do Ziemii Świętej jest tego
szczególnym przykładem.
Trudny jest dialog na tym odcinku. Papieskie poczynania uczą, że
warto i trzeba narazić się nawet na głosy krytyki, czasem
cierpliwego oczekiwania, niekiedy nawet na niezrozumienie, aby
jednać się z ludźmi. Nie kosztem prawdy, lecz drogą odchodzenia od wrogości, drogą dialogu. Ważne, by ten dialog ludzie
chcieli z sobą prowadzić. Ponieważ świeżo mamy w pamięci
pielgrzymkę Jana Pawła II do Ziemii świętej, warto więc
przywołać pewną mało znaczącą historię z prywatnego życia dwóch
ludzi, ale stanowiącą jakby proroczą zapowiedź przyszłych
wydarzeń. Mianowicie podczas II wojny światowej pewne krakowskie
małżeństwo o nazwisku Jakowicz przygarnęło żydowskiego chłopca.
Jego rodzice zginęli w Oświęcimiu. Kiedy w 1948 r.
Jakowiczowie chcieli adoptować chłopca, udali się do kancelarii
parafialnej przy kościele św. Krzyża w Krakowie. W trakcie
wypełniania formularza chrztu duszpasterz zapytał o rodziców
naturalnych i ich ostatnią wolę, gdy powierzali chłopca ich
pieczy. Okazało się, że życzyli sobie, aby ich syn po ukończeniu
18 lat udał się do kraju ojców i by zamieszkał w Jerozolimie.
Wobec tego ów kapłan odmówił chrztu, stojąc na stanowisku
rodziców naturalnych, których wolą było, by chłopiec - jako Żyd
- wyznawał judaizm. Owym kapłanem był... ks. Karol Wojtyła, a
chłopcem.... Meir Lau aktualnie najwyższy rabin Jerozolimy. Ich
spotkanie oglądaliśmy na ekranach telewizorów. Zaiste niezbadane
są drogi Bożej Opatrzności (Zob. Cz. Ryszka, Papież końca
czasów, "Niedziela" 15 [263] z 15.04.1999, s. 3).
cd. str. 6