Czy czytanie książki telefonicznej może być interesujące? (cz. 3)
W branży kulturalno - rozrywkowej działał również bardzo znany
wśród ówczesnych przedsiębiorców Stanisław Gilowski. Myślę, że
wyszczególnionym w spisie telefonów, prowadzonym przez niego
interesom, warto poświęcić nieco więcej uwagi. Jak wynika z
archiwalnych dokumentów, już na początku XX w. był on
właścicielem "Pierwszej wiedeńskiej lakierni powozów" na Pl.
Mickiewicza 1, oferującej oprócz wszelkiego rodzaju konnych
pojazdów podróżnych (w tym sani) również uprząż i siodła do
jazdy konnej. Największą aktywność przedsiębiorca ten
przejawiał jednak w okresie międzywojennym. Był on wówczas
właścicielem łaźni parowej, fabryki wody sodowej oraz dobrze
prosperującego zakładu pogrzebowego "ze wspaniałym
lakierowanym na czarno karawanem dla dorosłych i mniejszym,
równie pięknym, ozdobionym amorkami i aniołkami, białym karawanem dla
dzieci". Prowadził także przedsiębiorstwo transportowe "z kilkoma
potężnymi platformami zaprzężonymi w masywne
maklenburgi". Niezapomnianych wprost wrażeń dostarczało
urządzone przez St. Gilowskiego z końcem lat dwudziestych na Pl.
Mickiewicza kino "Uciecha", stwarzające dla większości
jarosławian pierwszą w życiu okazję do uczestniczenia w seansie
filmowym. Na salę kinową zaadaptowana została dotychczasowa
stajnia dla koni. Bardzo interesujący jest opis kina z
początków jego działalności. "Całe pomieszczenie miało
oświetlenie elektryczne. Boczne kinkiety z kloszami w kształcie
białych kul, zasilane prądnicą, migały ustawicznie. Własna,
chociaż mała elektrownia też była wielką nowością, miasto
bowiem korzystało jedynie z oświetlenia gazowego, a miejska
elektrownia miała się dopiero budować. Długą wąską salę zimą
ogrzewał wielki, żelazny piec w kształcie walca stojący z
lewej strony ekranu. Z prawej na małym podwyższeniu stał fortepian, a
obok kilka powykrzywianych krzeseł i pulpity z nutami,
z których muzykanci i tak nigdy nie korzystali. Miały one
jedynie dodawać splendoru końskiej stajni zamienionej na
kinoteatr. Drewniana, skrzypiąca podłoga wznosiła się lekko w
miarę oddalania od białego ekranu rozpiętego na żelaznej ramie i
naciągniętego nierównomiernie sznurami. Sala miała balkon,
przedzielony na dwie części, z murowaną kabiną projekcyjną, do
której wchodziło się krętymi żelaznymi schodkami z zewnątrz
budynku. Wewnętrzne schody prowadziły również do kabiny, ale też
i na balkon (...) i wykorzystywane były przez wtajemniczonych.
Długie ławy ustawione tuż przed ekranem, tak zwane miejsca trzecie,
najtańsze, bo po 30 groszy, zajmowane były głównie przez
młodzież i wojsko, publiczność najżywiej reagująca na wyczyny
aktorów. Miejsca drugie i pierwsze to były już krzesła ustawione
na podwyższeniu, kosztowały też nieco drożej, bo 40 i 50 groszy.
Pod balkonem wspartym na drewnianych słupach znajdowały się loże
z fotelami obitymi czerwonym suknem, pełnymi pluskiew. Za
przyjemność siedzenia tutaj płaciło się 80 groszy, a nawet
złotówkę. Pan Gilowski nie trzymał się ściśle cen, uzależniał je
od jakości filmu i od klienteli. (...) Na fortepianie bębnił
jakiś pan w okularach, po strunach wielkiego basa przeciągał
smyczkiem (...) grajek z kawiarni Altschüllera. (...) Szurały
przesuwane ławki, trzaskały krzesła, skrzypiała podłoga, spłoszone
szczury szukały wyjścia na dziedziniec, strasząc
nieprzywykłych do takiego widoku gości". Bezpośrednio przed
rozpoczęciem seansu rozlegał się potrójny dzwonek, po czym
stopniowo przygasały światła. a na ekranie pojawiały się
pierwsze obrazy. "Niektórzy widzowie odczytywali na głos treść
poszczególnych epizodów, co rozpraszało uwagę innych. Scenom
pocałunków towarzyszyły donośne cmokania siedzących najbliżej
ekranu, gdzie też filmowe mordobicia wzbudzały najwięcej
entuzjazmu". Atrakcje wieczoru nie kończyły się bynajmniej z
chwilą zakończenia seansu filmowego. Dalsze wrażenia związane
były z wychodzeniem gości z kina, pośród przemykających między
nogami szczurów usiłujących dostać się z powrotem do zamienionej na
kino stajni. Zdarzało się, że upolowany przy tej
okazji gryzoń "rozkołysany za ogon, frunął w największy tłum,
wywołując panikę".
Na zakończenie wypada jeszcze wspomnieć, że z telefonicznych
usług jarosławskiej poczty korzystali też właściciele
miejscowych i okolicznych dóbr. Były nimi: Dyrekcja tartaku i
kolejki leśnej w Surochowie, Zarząd Centralny dóbr Pełkinie (nr
51 łączący również z pałacem książęcym) Zakłady Ceramiczne i
Zarząd Folwarku w Szówsku oraz Zarząd Folwarku Wierzbna
należące do Księcia Witolda Czartoryskiego, Zarząd dóbr Chłopice
i Boratyna Mariana Lisowieckiego (tel. 29), Zarząd dóbr Pawłosiów hr. Siemieńskiego, Zarząd dóbr Zarzecze Ordynacja hr.
Dzieduszyckich, Zarząd dóbr "Wysock" hr Zamoyskiego, Zarząd
dóbr "Głęboka" hr. Tyszkiewicza oraz Folwark Szwarcmanówka
Sachera i Mechela Silberów.
W dobie rozlicznych możliwości łatwego oraz szybkiego
komunikowania i przemieszczania się, telefon zszedł dziś do roli
niezbędnego wprost przedmiotu codziennego użytku. Łatwo więc
sobie wyobrazić postęp związany z telefonizacją w czasach, gdy
koń i dorożka były głównymi środkami lokomocji, a list i
telegraf jedyną możliwością komunikowania się na większą
odległość. Konsekwencją praktycznego wykorzystania telefonów
było pojawienie się spisów i książek telefonicznych, które
przetrwawszy do współczesnych czasów przyczyniają się niekiedy
do lepszego poznania życia naszych przodków. Nie ulega
wątpliwości, że taką właśnie wartość przedstawia dzisiaj spis
jarosławskich telefonów, za przyczyną którego powstało niniejsze
opracowanie. Z konieczności ogranicza się ono jedynie do
reprezentatywnego przedstawienia ważniejszych i ciekawszych
informacji zawartych w wykazie abonentów, przy czym należy
pamiętać, że nie wszystkie ważne instytucje i firmy posiadały
wówczas telefony, a wśród osób prywatnych, wchodzącym dopiero
do powszechnego użytku w naszym mieście wynalazkiem Bella,
dysponowali tylko nieliczni. Odpowiedź na zawarte w tytule
pytanie, pozostawię indywidualnym ocenom szanownych
Czytelników.
(Obszerne cytaty pochodzą ze wspomnieniowej książki zatyt. "I
nasze młode lata", znanego jarosławianina Wiesława Kielara,
opublikowanej sumptem Wydawnictwa Dolnośląskiego w 1987 r. -
lekturę której gorąco polecam miłośnikom historii Jarosławia i
talentu pisarskiego autora).
Zbigniew Zięba